piątek, 1 lipca 2011

Potęga teraźniejszości

Fot. Arek Suszek




Jest druga w nocy i chociaż zmęczenie mnie już zdecydowanie dopadło, to czuję się super, bo to był super dzień. Pomimo tego, że nie wydarzyło się nic wyjątkowego, nie doszły do skutku żadne moje plany a pogoda była okropna. Wczoraj też poszłam późno spać i liczyłam na dłuższe pospanie rano, ale tuż po siódmej obudził nas kurier przywożący nam mięso. Wiktor z płaczem zerwał się z łóżka i już wiedziałam, że niełatwy to będzie poranek. Ja z podpuchniętymi od niewyspania i alergii oczami, on niedospany, przeraźliwym dźwiękiem wyrwany z błogiego śnienia. Arek właśnie wychodził do pracy, za oknem chmury szarzały, złowrogo się grupując. Przede mną było jakieś 9 godzin sam na sam z moim synem, bez możliwości wypuszczenia go "na wypas" na plac zabaw. Mogłam poddać się narastającej chandrze, podkręcić jeszcze niezadowolenie, zrzucając część negatywnych emocji na Wiktora i rozdrażniając go jeszcze bardziej.Oj bywały takie dni. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj szybko poszłam pod energetyzujący prysznic i szybko zrobiłam sobie wielki różowy kubek zbożowej kawy. Nie zważając na wczesną godzinę włączyłam w kuchni światło, żeby pomarańczowy żyrandol przywołał chociaż trochę udawanego słońca. Potem już nic mnie nie denerwowało. Ani deszcz, który siąpił na nas podczas spaceru, ani wielka plama z jagodzianki na beżowej kurtce Wiktora . Spokojnie zrobiłam obiad, kompletnie zmieniając w trakcie gotowania „pomysł na”, bo zasugerowana w przepisie kombinacja przypraw okazała się obrzydliwa. Po cudownie dwuipółgodzinnej (!) drzemce Wiktor zjadł pełną porcję łososia w syropie klonowym z fasolką szparagową i ziemniaczanym puree i oddał się samodzielnej zabawie metrówką. I tak do wieczora. A w zasadzie do nocy, bo dzisiaj był jeden z tych dni, kiedy Wiktor wieczorem nie zasypia. I przekonaliśmy się już, ze wtedy najlepiej się temu poddać i posiedzieć z nim aż poczuje senność totalną. Czytaliśmy książeczki, oglądaliśmy animacje do muzyki klasycznej na Babytv, chichraliśmy się na dywanie i piekliśmy muffinki. I co z tego, że nie wyrosły najlepiej. Fajnie było mieszać banany z podgrzanym masłem :). (btw polecam książkę Potęga teraźniejszości Eckharta Tolle)
Best Blogger Tips

3 komentarze:

  1. Tak to prawda! Normalność, totalna zwykłość jest najfajniejsza:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. czytałam tę książkę jakiś czas temu :) rzeczywiście warta polecenia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Niby banalnie prosty przekaz, ale jednak objawienie!

    OdpowiedzUsuń