Fot Arek Suszek |
Cały miniony tydzień próbowałam się oszukiwać, że rozejdę zapowiadające się przeziębienie, że dreszcze miną, a lekki jeszcze ból klatki piersiowej nie rozwinie się w nic poważnego. Bo tyle jest do zrobienia. No i skończyłam bez ruchu w łóżku, zawirusowana, całą niedzielę na zmianę śpiąc i przewracając się w gorączce z boku na bok. Bezsilna zupełnie. Wiktor przybiegał do mnie co jakiś czas i troskliwie głaskał mnie po głowie, mówiąc „Ja się Tobą zaopiekuję Mamusiu”. Oczywiście nie przeszkadzało mu to jednocześnie skakać po łóżku bez zrozumienia dla obezwładniającego mnie bólu całego ciała...
Dzisiaj była u mnie lekarka, która stwierdziwszy ostre wirusowe zapalenie górnych dróg oddechowych nakazała oszczędzający tryb życia, nawadnianie i spokój. A ja co, ledwo wyszła, dzwonię do pracy, włączam firmowego maila i sprawdzam i piszę i rozsyłam. Czy rzeczywiście jest tak, że jeżeli przez trzy dni jakieś rzeczy się nie zadzieją, to świat - w znaczeniu moja firma - padnie? Czy to poczucie nieuzasadnionej niezbędności, a może właśnie obawa przed byciem niepotrzebnym? A może nieumiejętność BYCIA chorym i potrzeba DZIAŁANIA niezależnie od okoliczności? Bo tu nie tylko o chorowanie przecież chodzi. Odkąd zaczęłam prowadzić bloga, potem myśleć o promowaniu idei pisania listów do dzieci czy wydaniu książki (w mojej głowie nazywanej „tą prawdziwą”, chociaż tak naprawdę to jeszcze nie znam jej kształtu ani treści ;)) każda chwila, którą mogę nazwać wolną (czyli najczęściej po położeniu spać Wiktora ok. 21.00) staje się czasem walki w moje głowie – na co ten wolny czas poświęcić? Któremu z planowanych działań poświęcić cenne 2-3 godziny? Bardzo rzadko, co mnie smuci ostatnio, poświęcam ten czas na czytanie, oglądanie filmów tylko z czystej przyjemności. Tak bardzo skupiłam się na poszukiwaniu dla siebie ekspresji, że zapomniałam jak bardzo lubię przyjmować od innych. Wpadłam w pułapkę obowiązku bycia kreatywnym, zapominając o tym, że mało co tak niszczy tę kreatywność jak obowiązek.
No więc kiedy już załatwiłam dzisiaj służbowe pożary (być może tylko ja je tak postrzegałam), położyłam się na kanapie, włączyłam telewizor i oglądałam jakąś udawaną rozprawę sądową. Świadoma znikomej wartości artystycznej programu zaczęłam skakać po kanałach próbując znaleźć coś, co by mnie zaciekawiło naprawdę. Ciągle towarzyszyło mi poczucie marnowania czasu, nie korzystania z danych mi dodatkowych chwil na robienie swoich rzeczy. I już po chwili miałam w ręku książkę, notes, jednocześnie próbując oglądać, czytać i zapisywać. Słaby to odpoczynek. To niesamowite, że tak trudno powiedzieć sobie, że oto mam prawo nie robić nic, tylko oglądać głupie seriale i pić dużo herbaty...
PS No i jak ja mam Wiktorowi w oczy patrząc nadal mówić "One apple a day keeps doctors away"? Objadałam się na darmo???
PS 2 Swoją drogą, patrząc tak na zdjęciu na mnie i Wiktora, to jesteśmy podobni jak te dwa jabłka, co nie?
Wracaj do zdrowia szybko!
OdpowiedzUsuńP.S. Listy...sztuka dla sztuki - prawdziwe i piękne, wartościowy artykuł!
Pozdrawiam!
Dzięki Małgosia. Taką sobie misję wybrałam z tymi listami. Pisz listy, pisz :)
Usuń