Słowiańska dusza, wschodnia pasja, witalność i elektryzująca mieszanka brutalności i wrażliwości. Jest coś wyjątkowego w słowiańskiej aurze – jakaś dzika fantazja, bezczelna brawura, tajemnica i melancholia. Stereotypowy słowiański macho jest jednocześnie prosty, nieokrzesany, łzawo romantyczny i uczuciowy. Trudno się przebić przez jego z pozoru szorstką zewnętrzność, ale jak już nam się uda, to docieramy do mięciutkiego, ciepłego, czekoladowego wnętrza, pełnego czułych wyznań, zwierzeń i długiej, przemyślanej gry wstępnej. Tylko jak to zrobić? Szczególnie teraz, kiedy jego skóra jest twarda i kolczasta jak piłkarskie korki?
Na szczęście odwieczna moc słowiańskich pramatek jest w nas, a wraz z nią wiele inspirujących pomysłów na pobudzenie miłosnej atmosfery. Wieki temu Aleksander Dumas, zauroczony pięknościami z naszej części Europy pisał: „Damy te są obdarzone wielkiej próby wrażliwością i intuicją daleko ponadprzeciętną, którą zawdzięczają swemu podwójnemu dziedzictwu – Azji i Europy – swej ciekawości kosmopolitek i swym próżniaczym zwyczajom (…) te dziwne stworzenia, które władają wszystkimi językami, polują na niedźwiedzie, żywią się słodyczami i śmieją się w oczy każdemu mężczyźnie, który nie potrafi ich okiełznać (…)" Może i czasem żywią się słodyczami, ale tylko wtedy kiedy zaspokoją już swój apetyt czymś bardziej konkretnym...
Jaka jest słowiańska uwodzicielka? Raz jest zmysłową, spowitą w zwiewny jedwab zniewalającą szansonistką, tańczącą „jakby nikt nie patrzył” eteryczną postacią z obrazów Alfonsa Muchy. Na wieczornych rautach zanurza obrysowane delikatnie różową konturówką usta w czarnym jak noc kawiorze bieługa i recytując Achmatową znika otoczona naręczem kwiatów i wianuszkiem mężczyzn w spowitej poranną mgłą Pradze, Petersburgu, Warszawie. Kiedy indziej to nienasycona, wyuzdana niczym caryca Katarzyna II kusicielka, której żądze onieśmielają co słabszych mężczyzn i przyprawiają o zawrót głowy tych, którzy odważą się im towarzyszyć. Bez oceniania ekscesów rosyjskiej carycy, faktem historycznym jest, że odznaczała się ona wybitną żywotnością, sprawnością i doskonałym zdrowiem – do późnych lat spędzała całe dnie na intensywnej pracy żeby po nocach zabawiać się z kochankami. Na śniadanie piła herbatę z wódką i pochłaniała spory omlet z kawiorem. A na kolację bliny z jeszcze większą porcją kawioru podawanego na łyżeczkach z macicy perłowej. I wódkę.
Warto spróbować! Niestety, niemalże tantryczny rytuał przyrządzania blinów z kawiorem, a przede wszystkim niedostępność w naszym domu tego ostatniego, zmusiła mnie dzisiaj do kombinowania przy najpowszechniejszym elemencie zestawu mobilizującego siły witalne na sposób rosyjski, czyli przy wódce. Zaserwuję ją dzisiaj, nieco niestandardowo (może będą zdjęcia) - przed powrotem z długiego weekendu do pracy liczę na słońce podczas meczu Hiszpanii i Włoch, niedzielne upojenie i sporą dawkę endorfin ;) Arek, nu pagadi!
P.S. W pomeczowej inspiracji słowiańszczyzną skoncentrowałam się na Rosji, bo poza niską przydatnością języka czeskiego w grze wstępnej, Czechy kojarzą mi się niestety z mało stymulującymi knedlami i piwem oraz fryzurą na czeskiego piłkarza, która w latach osiemdziesiątych biła rekordy powodzenia w całej Europie. I nawet jaskółka w postaci Milana Barosa nie jest w stanie tego zmienić. Lepszy niż Czesi PR mają Czeszki. Mój małżonek do dziś wspomina śliczne frywolne czeskie "holki", które, bardziej wyzwolone niż bogobojne polskie kolonistki, rozbudzały jego wyobraźnię i wprowadzały go w świat pierwszych zmysłowych doświadczeń...
![]() |
Alfons Mucha "Taniec" i fot. Arek Suszek |

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz