Tzatzikowe "tzytzki" (Fot. Arek Suszek) |
Przed nami miesiąc wrzasków i głośnego klepania się po kolanach. Paneuropejskie zgromadzenie kibiców, którzy na ten czas opanują ulice i stadiony, gromadnie skupią się wokół telebimów i telewizorów żeby obserwować odwieczne zmagania człowieka ze skórzanym workiem. I będą pić piwo, chipsami zagryzać pizzę, bekać, przeklinać i - może z wyjątkiem ekstatycznego odurzenia jak wygrają nasi - nie będą mieć siły na seks, rozmowę i jakościowo satysfakcjonujący czas wspólny.
Przed nami święto piłki, piwa i rywalizacji, które elektryzuje mężczyzn i jednocześnie ekscytuje i odrzuca kobiety. Bo z jednej strony koniec wieczornego oglądania Chirurgów i zero uwagi, a z drugiej buzujący testosteron na ekranie, umięśnione ciała arcybogatych dwudziestokilkulatków i nasz pobudzony jak nastolatek mąż, nie zwracający na nas uwagi nieokrzesany dzikus, co irytuje, ale też równocześnie kręci.
Co ze sobą począć? Próbować odciągnąć go od telewizora? Zapewnić sobie inną rozrywkę na czas mistrzostw? Przyłączyć się do niego?
Oto Mniammama powraca po bardzo długiej przerwie żeby ruszyć na ratunek opuszczonym niewiastom, tęsknie wyczekującym powrotu swoich mężów i kochanków do świata, w którym je się wspólnie kolację i dzieli obowiązkami domowymi.
Na wstępie zaznaczę, że nie mam zamiaru na każdy mecz wynosić się z domu ani też nielojalnie podrzucać Arka żonie kolegi. Niby nie mam złudzeń, że okażę się bardziej atrakcyjna niż 22 spoconych facetów (swoją drogą to trochę niepokojące) – mimo to przyjmuję wyzwanie. Będę próbować różnych rzeczy, które albo na chwilę mnie do piłki przybliżą, albo jego od niej oddalą. Będę testować anielską dobroć podtykania pod nos wyszukanych europejskich smakołyków, wyuzdaną bezczelność przebiegania przed ekranem w przypadkowej czerwonej bieliźnie, obojętność robienia swoich spraw i wreszcie ostateczną asymilację i dołączenie do dzikiej, fascynującej w swej odmienności, grupy kibiców. I kto wie, może i ja pokocham piłkę? Albo przynajmniej odnajdę nowe bodźce, które doprowadzą do ekscytującej małżeńskiej wymiany koszulek :)
I chociaż Nikos Kazantzakis, autor sławnego Greka Zorby, może inspirować do niecnych, raczej skazanych na niepowodzenie prób odwrócenia męskiej uwagi od meczu mówiąc, że „Nawet Bóg nie oprze się pachnącej kobiecie wychodzącej z kąpieli”, to na początek mistrzostw podejmuję próbę aktywnego uczestnictwa w kibicowaniu i z dużą ciekawością oczekuję meczu otwarcia, w którym polskie orły zmierzą się z przedstawicielami kraju Dionizosa, rosłymi mężczyznami o trudnych, acz melodyjnych imionach. Będę śledzić na ekranie muskularne łydki Georgiosa Samarasa podające zgrabnym podkręconym lobem piłkę do Sotrisa Ninisa i z emocji zagryzać umazane tzatzikami wargi. A kiedy Kostas Katsouranis, zamiast do Vassilisa Torossidisa, szczęśliwie poda piłkę do Kuby Błaszczykowskiego, a ten dośrodkowaniem przekaże ją zbliżającemu się do pola karnego Robertowi Lewandowskiemu, podniosę do ust szklankę wypełnioną białym ouzo w pełnym nadziei oczekiwaniu na nasze zwycięstwo! Polska górą!
PS Ten tekst należy traktować z przymrużeniem oka - wiem, wiem ...są kobiety, które uwielbiają mecze i faceci, którzy ich nie cierpią..wiem :)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz