czwartek, 17 listopada 2011

Nieistniejące podwórka

Fot. Arek Suszek


Jeszcze trochę czasu minie zanim ten problem będzie mocno dotyczył Wiktora, ale już teraz nachodzą mnie refleksje dotyczące zmian, jakie zaszły współcześnie w przeżywaniu dzieciństwa. Ile różnic dzieli moje młode lata z prognozowanym dzieciństwem mojego syna? Czy podobnie jak ja i jego tata zbierze tony wspomnień beztroskiej, „sielskiej i anielskiej” zabawy?

Już teraz przeczuwam, że zdecydowanie mniej czasu spędzi na dworze, mniej czasu bez naszego czujnego wzroku na i tak nieistniejących podwórkach. Nie będzie często przeskakiwał przez płot i przebiegał przez ulicę w pogoni za kolegą, który porwał mu worek z obuwiem zamiennym, ani też wpinał się na jabłoń po, jak się okaże, mało dojrzałe papierówki. Oczywiście tym samym ograniczy ryzyko bolesnego zawiśnięcia na płocie, spowodowania kraksy i spędzenia trzech dni na wymiotowaniu do niebieskiej miednicy (wszystko to zdarzyło się moim towarzyszom zabaw), ale czy będzie szczęśliwy? Czy w zamian za czasem bolesne i nieprzyjemne, ale jednocześnie ekscytujące, przeżycia właściwe nierozsądkowi dziecka dostanie poukładany plan dnia, w którym poza nauką będzie inna nauka? Czy uda nam się ochronić jego płochość, durność i próżniactwo i dać im właściwe miejsce w jego procesie dorastania?

W listopadowym numerze Zwierciadła przeczytałam o książce Carla Honore „Pod presją”, która powstała z potrzeby nakreślenia poważnych konsekwencji jakie może nieść ze sobą projektowanie dzieciństwa i nadmierna kontrola wszystkich aspektów rozwoju obecnego pokolenia. Autor pisze o krążących nad głową dziecka rodzicach hołdujących „wychowaniu helikopterowemu” i tzw. „curlingowych rodzicach”, którzy szczotkują lód zanim dziecko zrobi pierwszy krok, nie pozwalając mu na chwilę czasu wolnego i konieczny czasem upadek. Wieszczy nadejście epoki Dziecka Zarządzanego, która przynieść może katastrofalne skutki dla zdrowia fizycznego i psychicznego naszych dzieci i zmienić je w dążące do złudnego celu bycia najlepszym, najbardziej zabieganym i zajętym nieszczęśliwym dorosłym. I nawet jeżeli są to obawy trochę na wyrost, to przemawia do mnie fragment „kiedy dorośli zawłaszczają dzieciństwo, pozbawiają swoje dzieci rzeczy, które nadają ludzkiemu życiu charakter i sens – małych przygód, tajemnych wypraw, drobnych wpadek i komplikacji, rozkosznej anarchii, momentów samotności czy nawet nudy”.” Bo jak mówił Jean Paul Sartre „Dzieci i zegarki nie mogą być stale nakręcane. Trzeba im także pozwolić chodzić.” Swoimi drogami, w przestrzeni bez dorosłych.

PS Kilka tygodni temu przy obiedzie czytałam Arkowi fragment artykułu z Gagi o cudownych dzieciach, które w wieku kilkunastu miesięcy stawiały sobie same diagnozę podczas wizyty u lekarza, a w wieku kilku lat robiły doktoraty i pisały książki. W tym samym czasie Wiktor rozrzucał wokół siebie naleśnika z serem i rozentuzjazmowany rozdziawiał buzię w mało intelektualnym okrzyku. Patrzyliśmy na niego z zachwytem i ulgą, że nie trafił nam się geniusz, którego żal byłoby nie objąć szczególnie wyrafinowaną edukacją :)
Best Blogger Tips

4 komentarze:

  1. Też czytałam ten artykuł :-) Dajmy się ponudzić czasem naszym dzieciom :-o Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrowienia serdeczne! I życzenia jak najmniej rozterek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Liczę na mojego Zosiaka-geniusza, już teraz jest czasem szybsza ode mnie i zje trochę piachu z piaskownicy. Liczę też trochę na siebie, bo czasem odwracam głowę, żeby mogła spróbować raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  4. @matwib :)) Ja też tak robię czasem żeby nie stracić autorytetu... Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń