Wiktor dyni nie je. I dinozaury dyni nie jedzą. Kto je dynie? Jedynie ja?
Co roku pod koniec sierpnia kupuję pierwszą w sezonie dynię. Taszczę te kilka kilo pięknej hokkaido do domu i przez co najmniej tydzień rozkoszuję się tylko jej widokiem, czekając aż nabierze dojrzałości w moim cieple rodzinnym. Potem, robię pierwszą w sezonie zupę dyniową. Co roku inną – raz z mlekiem kokosowym, imbirem i migdałami, innym razem pachnącą podsmażonym na maśle porem i skwierczącą podpieczonym parmezanem. Lubię też tę żmudną obróbkę dyni – obieranie twardej skóry, wybieranie pestek, siekanie miąższu. Dwa razy w życiu zdarzyło mi się nawet podać gorący krem w wydrążonej misie z dyni. Zapewniony efekt wow. A jako, że dyni na zupę zawsze za dużo, część zostawiam na ciasto albo placki, np. te dyniowo-serowe z imbirem i rodzynkami. Mniam.
Dzisiaj krótko, bo dzień był długi. Już po północy, więc wsiadam w dyniową karocę i pędzę spać. Dobranoc.
![]() |
Fot Arek Suszek i Ewa Suszek |

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz