poniedziałek, 10 października 2011

Jedynie

Wiktor pięknie mówi „dinia” na dynię. Ale mimo, że ciągnie go do wszystkiego co dużo większe od niego, Wiktor za dynią nie przepada. Jeszcze piękniej mówi Wiktor „diniajni” na dinozaura. Wiktor dinozaury uwielbia. Co łączy dynię i dinozaura poza skrajnymi emocjami jakie wywołują u mojego syna? Podobnie jak kiedyś w mezozoiku z dinozaurami nie mogły się równać żadne inne zwierzęta, tak teraz dynie swoimi rozmiarami biją na łeb wszystkie inne warzywa. Blisko 800 kilogramów ważyła największa dynia świata. Jakieś 1000 litrów pysznej zupy.

Wiktor dyni nie je. I dinozaury dyni nie jedzą. Kto je dynie? Jedynie ja?

Co roku pod koniec sierpnia kupuję pierwszą w sezonie dynię. Taszczę te kilka kilo pięknej hokkaido do domu i przez co najmniej tydzień rozkoszuję się tylko jej widokiem, czekając aż nabierze dojrzałości w moim cieple rodzinnym. Potem, robię pierwszą w sezonie zupę dyniową. Co roku inną – raz z mlekiem kokosowym, imbirem i migdałami, innym razem pachnącą podsmażonym na maśle porem i skwierczącą podpieczonym parmezanem. Lubię też tę żmudną obróbkę dyni – obieranie twardej skóry, wybieranie pestek, siekanie miąższu. Dwa razy w życiu zdarzyło mi się nawet podać gorący krem w wydrążonej misie z dyni. Zapewniony efekt wow. A jako, że dyni na zupę zawsze za dużo, część zostawiam na ciasto albo placki, np. te dyniowo-serowe z imbirem i rodzynkami. Mniam.

Dzisiaj krótko, bo dzień był długi. Już po północy, więc wsiadam w dyniową karocę i pędzę spać. Dobranoc.


Fot Arek Suszek i Ewa Suszek
Best Blogger Tips

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz