Oj budzi się już we mnie jesień... Opalona, kolorowo ubrana i wyluzowana urlopowiczka wychowawcza zaczyna lekko chmurnieć, ale bynajmniej nie smutnieć. To konieczna transformacja przed nadejściem chłodnych dni, która zachodzi po to żebym nabrała apetytu na wszystkie jesienne przyjemności: ciepły kaszmirowy płaszcz, chrupiącą ziemniaczaną zapiekankę, zupę z dyni i herbatę z kardamonem.
Jesień to pora roku, którą lubię – nie czuję tego przeważającego wśród moich znajomych dyskomfortu w kontakcie z chmurą czy zimnym deszczem. Od zawsze w jesieni odnajdywałam drugie dno – nie tak oczywiste jak w przypadku wiosny – skłaniające do zbliżenia się do siebie. I tak jak wiosna jest cudownym czasem na zrobienie porządków, oczyszczenie i otworzenie się na świat, tak jesień sprzyja błogiemu skuleniu się, zwinięciu się w kłębek, przytuleniu do samego siebie i do innych. Jesień daje wiele okazji do kameralnych zgromadzeń przy winie, świecach i grzankach pachnących rozgrzewającą gałką muszkatołową i cynamonem. Jesień skłania do zwierzeń i snucia bardziej lub mniej ciekawych opowieści. Tak jak wiosna spełnia oczekiwania, tak jesień mnie na czekanie otwiera. Umiecie czekać? Czekać nic nie robiąc?
Próbuję tylko czekać na swoją kolej u lekarza. Nie mam ze sobą książki, gazety, notesu. Telefon mi się zaraz rozładuje więc nawet nie mogę sobie pogadać żeby zabić czas. Tylko czekanie. Kątem oka obserwuję innych czekających, którzy też nic ze sobą dla rozrywki nie wzięli. Wysoki, posępny mężczyzna w granatowym swetrze zapiętym pod samą szyję wpatruje się w podłogę. Kilka metrów dale, obładowana trójką dzieci kobieta rzuca się w pościg za kilkuletnim uciekinierem i sycząc: „Paweł, stój, tutaj są chorzy ludzie” (mając najwyraźniej nas na myśli) łapie go za kaptur i wyprowadza z naszej poczekalni. Posępny mężczyzna i ja wybuchamy śmiechem. Wyletniona i tleniona blondynka w czerwonych klapkach beztrosko podrzuca nogę góra i dół jednocześnie próbując kreślić stopą kółka, kwadraty i ósemki. Różowa torba, z której wyciąga na zmianę chusteczki, etui na okulary i telefon, przypomina pognieciony, wysprejowany na srebrno, balon. Wchodzi ktoś nowy. Rubaszny typ – wędkarz, emerytowany marynarz, na pewno działkowiec. Gigantyczne siwe bokobrody okalające ogorzałą twarz, nisko rozpięta koszula spod której wystają liczne kępki siwych włosów. On też obserwuje. W pewnym momencie nasze spojrzenia spotykają się i uderza mnie piękno jego stalowych oczu. Nie wiem dlaczego akurat teraz, ale w tej jednej chwili naprawdę czuję, że wszyscy jesteśmy jednym.
W kolejnej odsłonie dynia i ja.
PS opis czekania napisany już po zaistnieniu czekania :)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz