niedziela, 30 września 2012

Niezmiennie

Uwielbiam rozmowy i książki na temat rozterek mojego pokolenia - kobiet po trzydziestce, które przekraczają pewien próg prawdziwej dojrzałości i stoją przed szansą na przemianę serca, pełnię i spokój.

To trudny czas mieć  33, 36 albo 39 lat. Mieć dzieci albo nie mieć dzieci. Mieć karierę albo nie. Niezależnie od sytuacji, czuć niedosyt, brak, nieadekwatność. No bo jak mamy karierę i nie mamy dzieci, to „latka lecą, zegar tyka” i przydałyby się dziadkom wnuki. No i jakieś ekstra hobby. Jak mamy karierę i mamy dzieci, to miotamy się w poszukiwaniu harmonii i czasu na połączenie tych dwóch światów. No i też przydałoby się jakieś ekstra hobby. Jak mamy dzieci i nie mamy kariery, to trochę nierozsądnie, bo trzeba zadbać o emeryturę jak za 15 lat mąż nas porzuci dla dwudziestoletniej fryzjerki. I jeszcze między podejrzliwym przeglądaniem jego kieszeni i ogarnianiu sterty prania, robić wieżę Eiffla z ciastoliny i aniołki z masy solnej. Może najszczęśliwsze byłybyśmy bez pracy i dzieci, popijając piwko w parku i żyjąc dniem dzisiejszym?

Po piętach depczą nam wykształcone i biegłe w nowych technologiach 25-latki, w reklamach udając uśmiechnięte trzydziesto- , a może i czterdziestolatki, z idealną bezdzietną figurą chociaż z dwójką uroczych urwisów, wybielonym uśmiechem, pełnym portfelem i świetną pracą. W odprasowanym kostiumie z MaxMary, ipadem w kolorowej skórce - która podkreśla ich ekscentryczną osobowość - spokojnym krokiem idą po pracy popływać. Dzieci odbiera piękny mąż, który wesoło przygotowuje cieciorkowe placuszki z czarnym sezamem, a gdy tylko dzieci zasną, ten mąż wyciąga z kieszeni kurtki opakowane w  liliowy papier zawiniątko. 2 buraki i koperek. "Pamiętałeś... Piąta rocznica naszych pierwszych zakupów w Hali Mirowskiej". I całus, dużo przytulania, a potem gorący seks w białej pościeli. Przy świecach, które zapalił dobry duszek kiedy oni zmysłowo ściągali z siebie ubrania.

Wymagamy od siebie coraz więcej czy coraz więcej od nas wymaga świat? Niezależnie od zmian, które zaszły w mojej głowie i sporego spokoju, który udało mi się odnaleźć, nadal się miotam. Raz na jakiś czas dokonując – tylko w głowie - dramatycznych wyborów między totalnie skrajnymi sposobami na życie.  Są dni kiedy w marzeniach jestem kobieta rakietą, z idealnym manikiurem, idealnie prezentującą pełną geniuszu wizję zrewolucjonizowania pracy swojej firmy, świetnie opłacanym, pożądanym przez konkurencję ekspertem. Stać mnie na relaksujące SPA i na podnoszące pewność siebie „labuteny”. Super wyposażoną czerwoną alfę parkuję w przydomowym garażu obok stalowego Jaguara mojego odnoszącego spektakularne sukcesy biznesowe męża. Innym razem odzywa się we mnie coś zupełnie odwrotnego. Rzucam wszystko i z jedną parą japonek i oszczędnościami z rozbitej skarbonki wyruszam z Arkiem i Wiktorem w świat –  bez planów i pracy. By pisać, opisywać, głowę otworzyć tylko na przeżywanie i tworzenie, bez obciążających ją myśli o rzeczach nieważnych. Nie martwi mnie stan moich paznokci czy marka mojej torebki. Nie czuję presji żeby stawać się coraz lepszym menedżerem czy bardziej szanowanym specjalistą. Robię to, co daje mi szczęście – jestem z moimi chłopakami, piszę i oglądam świat.

Problem w tym, że żyjąc tu gdzie żyję i przebywając wśród ludzi, wśród których przebywam trudno nie ulec torebkom, szpilkom i marzeniom o dużym mieszkaniu z porozrzucanymi niedbale poduszkami Etro. Nie ulec złudzeniu, że ten cywilizacyjno-korporacyjny sukces, który stał się udziałem tak wielu wokół, jest czymś do czego powinnam dążyć robiąc to co robię. A jeżeli  zadowalam się płynięciem z prądem przeciętności, to robię sobie krzywdę, bo zawsze będę patrzyła z zazdrością i żalem do siebie na tych, którzy ten sukces odnoszą. To skomplikowane, niejednoznaczne i dziwne. Arek twierdzi, że powinnam napisać Harrego Pottera i byłoby po sprawie. Byłoby i na dom i na F-type, a ja nie musiałabym pracować... Muszę to przemyśleć :)


Fot TU


Best Blogger Tips

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz